Na ławie oskarżonych siedzi dziewiętnastoletni student Fryderyk N. Wieczorem 9 listopada 1982 roku zastrzelił na ławce w parku Trocadero osiemnastoletnią dziewczynę Chantal Berard. Powodem zabójstwa była miłość. Fryderk kochał ją do szaleństwa. Chantal lubiła go i ceniła, ale miała dla niego jedynie przyjaźń. To doprowadziło Fryderyka do rozpaczy. Myśl, że nie jest kochany, pchnęła go do zbrodni. Chociaż tak naprawdę nie potrafił wyjaśnić, dlaczego to zrobił. W czasie procesu aż do piątku Fryderyk był zamknięty i milczący. Dopiero w piątek załamał się, a wraz z nim cały sąd i wszyscy obecni na sali.
Po tych słowach na sali zapadła głęboka cisza. Jeden ze starych prawników powiedział później: "To były słowa, których w sądzie nigdy nie słyszeliśmy". Następnie pan Berard ciągnął dalej swoje zeznanie. Powiedział, że Chantel była jego óśmym dzieckiem, że zawsze dawała rodzicom dużo radości i była otoczona tłumem przyjaciół. "Wiedzieliśmy, że spotykała się z Fryderykiem, ale mówiła, że go nie kocha. Radziłem jej, żeby nie spotykała się z Fryderykiem zbyt często, ale nie byłem wystarczająco przewidujący, by ją skłonić do większej ostrożności. Chantal miała dla Fryderyka dużo przyjaźni; nie chciała mu zrobić przykrości, dlatego z nim chodziła".
Następnie składała swoje zeznania matka. Taka mała, pięćdziesięcioletnia kobiecinka. "Najtrudniejsze dla nas jest to - mowiła jasno i zdecydowanie - że Chantal nie powiedziała nam, swoim rodzicom, o problemach, jakie miała z Fryderykiem. Chłopak był w niej zakochany do szaleństwa. Ona w ostatnich dniach była bardzo zdenerwowana. Chciałam ją uspokoić, ale nie poświęciłam wystarczająco dużo czasu, by z nią głęboko porozmawiać". Potem pani Berard - podobnie jak jej małżonek - powiedziała, że już dawno przebaczyła Fryderykowi. "Kiedyśmy się dowiedzieli o śmierci Chantal - mówiła - zaraz pomyślałam o Fryderyku. O niej wiedzieliśmy, że była już w pokoju wiecznym. A tymczasem on znajdował się w sytuacji straszliwej. To Fryderyk teraz potrzebuje naszej pomocy. To, co on przeżywa, jest aż nadto ciężką karą i ekspiacją za jego czyn. Jeżeli jesteśmy chrześcijanami, nie mamy prawa sądzić a tym bardziej potępiać".
Pani Berard wyjęła z torebki list, w którym Fryderyk osiem miesięcy po swojej zbrodni poprosił ją o przebaczenie. "Fryderyku, czy mogę mówić o tym?" - zapytała go. Oskarżony ze spuszczoną głową wyszeptał: "To, co pani powiedziała jest nadzwyczajne. Mam wiele szacunku i podziwu dla pani". "Wiesz, Fryderyku - mówiła pani Berard - nie jesteś sam. Ja i mój mąż jesteśmy z tobą.". Po tych słowach tak wielkie wzruszenie ogarnęło wszystkich zebranych w tym trybunale, że prowadzący rozprawę sędzia zarządził przerwę.
(ks. Jan Pałyga SAC - "X. Bronisław Bozowski - proboszcz niezwykłej parafii", str. 259-261)
Na sali sądowej zapadła wtedy głęboka cisza. Głęboką ciszę miałem i mam wciąż w sercu, czytając tę relację. Na usta ciśnie się jedno słowo: humanizm. Pawłowe zło dobrem zwyciężaj brzmi jakoś wyblakle przy skali postępowania, jakim podążyli państwo Berard. Śmierć ukochanego dziecka, tym bardziej niespowodowana wypadkiem losowym, to zawsze niewyobrażalny ból dla rodziców. Naturalnym ludzkim odruchem jest podświadoma chęć rozliczeń i sprawiedliwości. Każdy jest w stanie w takiej sytuacji zrozumieć i wybaczyć wiele gorzkich słów, bo to chwile i uczucia, których postronna osoba pewnie nigdy nie zrozumie. I tutaj pojawia się prosty, ale jakże dla nas zaskakujący i heroiczny akt przebaczenia, wyciągnięcia ręki do zabójcy. Zaświeca się z początku irracjonalna, ale jakże głęboka lampka, o której nie przychodzi nam pamiętać: zmarły dobry człowiek może być już świadkiem Wiecznej Komunii w niebie, podczas gdy sprawca krzywdy stoi na antypodach życia, dotyka dna. Dna, z którego jednak może się odbić, przepełniony miłosierdziem Bożym. Choć to droga pod rwący potok, to iskrzy się szansa, że w tej potyczce obie strony mogą czuć się kiedyś zwycięzcami.
Za to kocham chrześcijaństwo, za to kocham Boga. Nie ma żadnej kroniki dobrych i złych uczynków, jest winnica, w której robotnik o każdej porze dnia może otrzymać tę samą zapłatę. I ten nieskalany święty, który przecierał szlaki tłumom, i ten nawrócony celnik, który clou życia poznał późno, ale to się stało - kocha Boga i bliźnich, potrafi wyzbyć się własnego 'ja', by służyć Temu, który najlepiej wie, jak to 'ja' spożytkować. Może dlatego właśnie niebiańska szczęśliwość jest wieczna - tu na ziemi życie jest sinusoidą: radości i cierpienia. Tam szczęścia starczy dla wszystkich, nikomu nie trzeba go będzie odejmować od spragnionych ust.
Szare życie nie zawsze jest wzorcowe i patetyczne, ale próbujmy wciąż i wciąż skradać do niego jak najwięcej z krystalicznych postaw państwa Berard, Jana Pawła II wobec Ali Agcy i wielu innych, którzy zasługują na miejsce na piedestale miłosierdzia.
Komentarze
Pokaż komentarze